Rano wstaje, po drzemce, bo snem bym tego nie nazwała. Boli jak bolało, ale zimno dziwnie. Oczy pieką, śliny nie przełknę, kanapki nie zjem. Synu kochany, grzeczny jak nigdy. Angina się przyplątała, lecz jako pełnoetatowa mama na L4 pozwolić sobie nie mogę. Szczęście w nieszczęściu, że weekend. Ale za to jaki! Rok przedszkolny zaczynamy przecież. Wszystko gotowe, można chorować.
Wieczór. Godzina temu. Płacz słyszę, lecę. Dziś mój syn poszedł spać sam, jak nigdy - powiedział, że musi iść spać, bo nie wstanie do przedszkola. Wtedy nie wydało mi się to podejrzane. Poleciałam do płaczu i co widzę? Polika czerwone! Dotykam - ciepło bucha z pod kołdry. 38,9. Zaczęło się.
DOBRANOC..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz